Początki....


 

Tak to bywało onegdaj, a historia lubi się powtarzać. Od niedawna znowu zacząłem fotografować, wróciłem na warsztaty, ale tym razem gdzieś indziej, do bardziej skromnego grona. Grona, które jest na tym samym etapie, na którym ja byłem ładnych kilka lat temu. Obecnie będąc na bardzo zaawansowanym poziomie,, trochę sobie przypominam swoje początki. Choć zdjęcia moje to kilka poziomów wyżej, to jednak odnoszę wrażenie, że zaczynam od początku. A w związku z tym postanowiłem trochę opisać, jakie to te początki są i rozliczyć się ze swoimi błędami tamtego czasu... błędami, które popełniałem, ale także przedstawić co robiłem dobrze. 

A więc zacznijmy od błędów. 
1. Przyzwyczajenie. Na początku swojej jakże drogi w pewnym momencie stało się coś takiego, że moje zdjęcia zaczęły mi się podobać... i to na tyle, że przyhamowały mój rozwój. Bo skoro już robię świetne zdjęcia, to po co uczyć się dalej. A niestety wówczas robiłem zdjęcia za pomocą JPG i dodatkowo uznawałem, że podbicie kontrastu i kolorów to jest już taka obróbka, że jej. Na szczęście, mimo iż spowolniło, to nie zatrzymało. Poszedłem na kurs przekonany, że i tak umiem już bardzo dużo... i to był strzał w 10. Tam  dopiero zobaczyłem, że nie umiem nic. Co prawda na samym kursie zrobiłem kilka fotek, które po dzień dzisiejszy widzę w nich coś mega fajnego, ale na tamten czas mocno wyprzedzały moje umiejętności. A był to czysty fart i przypadek, że takie one były. Tak nie robimy - nigdy nie należy myśleć, że wie się już wszystko i już więcej wiedzieć nie trzeba. 

2. Pyszność - moje przekonanie o własnej świetności moich zdjęć również włączyły we mnie mechanizm srania wyżej niż miałem dupę. Wydawało mi się, że jestem tak genialny, a zapisując się na kurs trafię do ludzi którzy nie wiedzą do czego aparat służy. Bezkrytycznie patrzyłem na własne ja nie zauważając, że wcale lepszy od pozostałych nie jestem, a wręcz jest mi bardzo blisko do nich, a w zasadzie, że wszyscy reprezentujemy ten sam poziom. To takie przekonanie nowicjusza, że co to nie ja. Krytyka przyszła później, gdy trafiłem w grono ludzi, którzy byli na kursie, ale jednocześnie byli zdecydowanie wyżej ode mnie. Ogarniali ekspozycję, ogarniali kadr, spiralę Fibonacciego, ustawienia aparatów itd. 

3. Chęć posiadania mega dobrego sprzętu, co wydawało się wtedy, że mega dobry  sprzęt to mega dobre zdjęcia. No nie.... Na szczęście zasobność finansowa nie pozwoliła mi realizować tego przekonania. Ale w głowie to miałem, że jakbym ja miał jakiś mega drogi sprzęt ot moje zdjęcia byłyby dopiero wow. Choć sam byłem kurczakiem w tej sztuce. To powszechne przekonanie, które dopadło też i mnie. Na szczęście szybko się go wyzybłem.

4. Fascynacja trybem manualnym. Tak, to uważam również za błąd dzisiaj. To pozwala ogarnąć jak to wszystko działa i itd, ale powoduje, że zaczynamy od wszystkiego na raz. Nie umiałem kadrować, nie umiałem zrealizować swojej wizji, ale umiałem ustawić przysłonę. Taka trochę nauka od dupy strony. Błąd - najpierw należy nauczyć się robić zdjęcia, a potem dopiero ogarniać jego parametry. To tak jakby umieć jeździć samochodem, ale nie znać przepisów drogowych. Niby ruszysz, zatrzymasz się i potrafisz skręcić, ale co z tego, skoro wyjedziesz na drogę i zabijesz siebie, albo kogoś. Po kolei... naucz się robić zdjęcia, umieć skadrować, umieć wyrazić to co się chce, a dopiero potem ogarniaj parametry zdjęć. Niestety jak tylko dostałem w swoje łapki aparat, który miał trym manualny tak tylko skupiłem się na tym zapominając, że tak dobrego zdjęcia nie zrobię. Ale umiałem ustawić czas... i to już było mega i było pro.... Mhm.... 


No dobra, a zalety? Tych jednak też trochę było
1. Słaby aparat na początek. Tak, na początku zaczynałem od zwykłej małpki nikona bez wizjera, gorącej stopki, trybów PASM, raw itd. Chodziłem z takim po świecie i robiłem fotki. Małą gównianą małpką... ale to pozwoliło mi właśnie zobaczyć świat okiem aparatu, jak on wygląda, co widzi aparat i jak go prezentuje. Bez zaprzątania sobie głowy jakimiś ISO, czy przysłonami... po co to komu? Człowiek skupił się na tym co najważniejsze - kadrze, świecie 2d... Do dzisiaj uważam, że nauka trójkąta ekspozycji na samym po czątku to błąd. Najpierw zobcz świat obiektywem, dostrzeż to co niedostrzegalne, wytrenuj oko, aby widziało świat jak nieruchomy obrazek.... potem myśl nad ustawieniami aparatu. Tak się nauczysz fotografować widząc świat tak jak aparat, a nie tak jak człowiek. 

2. Kursy i szkolenia. Tak, to dużo mi pomogło. Zapłaciłem za wiele kursów i szkoleń i bardzo mi one pomogły... Ale na samym początku, tak zupełnie samym najpierw uczyłem się z internetu - za darmo. Na pierwszy kurs poszedłem mając już podstawy ogarnięte. Dużo czytałem, oglądałem filmów, ćwiczyłem... Pierwszy kurs był jedynie uporządkowaniem tej wiedzy, wyprostowaniem jej. I to było dobre, bo nauka nie zaczynała się w momencie wejścia na wykład i nie kończyła się z momentem jego opuszczenia. O nie.... ćwiczyłem, kombinowałem, dużo fotografowałem sam. Nie uczyłem się "jak zrobić takie czy takie zdjęcie", ale czytałem jak je naświetlać, czytałem jak kadrować, a nawet jak ustawić ostrość. 

3. Nie kupowałem sprzętu na początku. To też podstawowy błąd. Na początku nawet telefon komórkowy jest świetnym narzędziem. Sprzęt się kupuje, jak już się wie czego chce a nie "aby mieć lepszy". Swojego pentaxa kupiłem będąc już w pełni świadomy czego od aparatu oczekuje, a co jest mi zbędne. Tak kupiłem Pentaxa, tak kupiłem Fuji. Wiedziałem, że potrzebuję aparatu jak najlepiej współpracującego z obiektywami manualnymi. Wiedziałem, że mój aparat ma mieć możliwość pracy na bateriach AA. Wiedziałem, że mój aparat ma mieć możliwość podłączenia lamp błyskowych, ma mieć grip i wysokie użyteczne iso. Za to zbędne dla mnie był pierdyliard megapikseli, pełna klatka, dobre filmowanie, czy jakieś bajery typu wyświetlacz LCD na górze. Jedynie czego nie dostałem, a wiedziałem, że mi się przyda, to uchylany wyświetlacz, ale nauczyłem się radzić sobie z takim nieruchomym. I wizjer, mój aparat zarówno ten duży jak i mały musiały mieć wizjer. No i zoom, każdy aparat musiał mi zapewnić przybliżenie. O ile w lustrzance to normalne o tyle w kompakcie już niekoniecznie. 

4. Moje pierwsze aparaty były kiepskie, co wymusiło na mnie bardzo dużo kombinowania, aby ogarnąć to co chciałem sfotografować. Najpierwszy był Fuji S9600. Nie posiadał stabilizacji, miał ciemny obiektyw z kiepskim makro, i ISO użyteczne max 200 (powyżej od zarąbania szumów już było). To wymusiło na mnie kombinatoryki, aby zrobić zdjęcie. Ale udawało się. I to jest bardzo, bardzo dobra nauka robienia zdjęć i nauki szacunku do fotografii. Bo gdy kombinujesz półtorej godziny, aby zdjęcie wyszło takie jakie chcesz i w dodatku masz ich ograniczoną ilość do max 60, to zupełnie inaczej się do tego podchodzi, gdy takie samo wykonasz w pół godziny mając 400 prób. 

Popularne posty z tego bloga

Mir 1b 37mm f2,8

Jupiter 37A

Porst Weitwinkel 35mm f2,8