Kiedy on

 


         W czasie kiedy podróżował nigdy nie wiedział co go spotka i co zobaczy na swojej drodze. Nie było to jednak ważne. Liczyła się sama podróż. Nie wiadomo kiedy się zaczęła, nie wiadomo kiedy się skończy. Ona była zawsze, towarzyszyła mu całe życie, które w zasadzie nie wiadomo kiedy się rozpoczęło. Czy było to  20 lat temu, czy 20 minut. Nie wiedział nic. Wiedział, że ma iść. I szedł. Nie wiedział dokąd, nie wiedział skąd, nie wiedział gdzie.... W obecnym stanie i zaawansowaniu drogi mógł powiedzieć tylko "jestem tu i teraz". Więc szedł...
         W swojej wędrówce mijał ludzi: brzydkich, ładnych, kolorowy, czarno-białych, kwadratowych, okrągłych, głupich i mądrych. Było ich pełno. Z nikim jednak nie rozmawiał, z nikim nie utrzymywał kontaktu. Z resztą wszyscy ci ludzie zdawali się być nieobecni, zamyśleni w swoich sprawach, pogrążeni w własnej wędrówce. Jedni z głową w dół, inni bujali w chmurach. Byli i tacy co patrzyli prosto przed siebie, ale jakby nic nie widzieli. Zdarzali się też tacy, którzy szli jakby tyłem, jakby wypatrywali tego co dzieje się za nimi. Oni byli najgorsi. Mówili coś w niezrozumiałym języku, patrzyli gdzieś daleko wstecz co chwila wpadając na kolejne obiekty na swojej  drodze. Wydawali się być robotami z oczami z tyłu zaprogramowanymi tak, aby iść do przodu, choć tego nie chcieli. Nie mieli myśli, nie mieli przyszłości, nie mieli osobowości.
          On też nie wiedział kim jest.  Chodziło mu po głowie 1000 pytań na które nie znał odpowiedzi. Kim był? Kim jest? Czy miał matkę? Kiedy się urodził? Ile ma lat? Gdzie jest? Gdzie idzie? Skąd wyszedł? Czy był taki sam jak wszyscy ludzie wkoło? 
         Szedł jednak dalej, licząc, że ktoś kiedyś coś mu powie. Nie miał jednak odwagi zapytać. Jedyne co był w stanie zrobić, to krok za krokiem połykać kolejne kilometry. I nawet stojąc na rozstaju dróg nie zastanawiał się w którą stronę iść. Po prostu szedł. 
         Tak mijały kolejne wiosny i zimy, dni i noce zlewały się w całość. Nie wiedział ile ich było ani jak długo idzie. Nie wiedział nawet jak długi jest dzień. Czas był mu obcy. Nie znał go. Abstrakcja. Zjawisko o którym wiedział, że jest, ale na tym jego wiedza się kończyła. Znał słowo. Nie potrafił jednak wyjaśnić co to jest. Tak jakby nikt nigdy mu tego nie wytłumaczył. Bez upływu czasu nie czuł zmęczenia, nie czuł głodu, samotności, senności. Był i to się liczyło. Tu i teraz. Bez znajomości przeszłości i wiedzy o przyszłości. 
        Wśród tysięcy dni i nocy nie dowiedział się niczego. Nikogo nie poznał, nic nie zobaczył. Nic, choć dużo tego było. Miliony twarzy, których już nie pamiętał, a ciągle pojawiały się nowe. To wszystko zdawało się być jakby jedną twarzą na obliczach wszystkich. Widział też miejsca zajebiste i kompletnie pozbawione wyrazu. Morza, góry, lasy, pola, łąki, ogromne miasta i malutkie wioski. Widział bezkresne pola maków, świat widziany ze szczytów największych gór, Parki i skwery w betonowych dżunglach milionów ludzi, wysypiska zasypane tysiącami ton śmieci, wypalone promieniejącą śmiercią ogromne połacie martwej ziemi. W obliczu jednak braku czasu nie wiedział czy widział dużo, czy mało. Nie znał  świata. Widział tysiące przeróżnych miejsc, ale tak jakby nie widział nic. 
        Spotkał jedną rzecz w całej wędrówce, która kazała mu się sobą zainteresować. Było to coś dużego, jakby prostokątnego, nie posiadające przodu i nie mające tyłu. W zasadzie kształt wydawał się być za każdym razem inny w miarę zbliżania się do przedmiotu. Był niepewny, ale nie bał się. Nie miał czego... dziwne zjawisko bez kształtu, bez koloru a jednak fascynujące. Nie wzbudzało w nim lęku, czy grozy. Nie ruszało się, więc prawdopodobnie nie było groźne. Szedł długo w jego stronę. Całość wydawała się być blisko, ale droga, którą musiał pokonać była dość długa. Zajęła mu dwa dni, aby tuż przed zachodem dnia następnego znaleźć się już bardzo blisko. Tak aby móc ocenić co to jest. Nie wiedział jednak... To coś stało, lub leżało... nie był do końca pewny. Nie miało wyraźnego kształtu, przyjmowało kolor wszystkiego co znajduje sie w okolicy. Mógł w nim zobaczyć pobliski las, a gdy stanął z drugiej strony w środku znajdowało zachodzące słońce. Gdy popatrzył z dołu widział niebo, a gdy nachylił się mógł zobaczyć trawę na której stał. Jednak w tym wszystkim  najciekawsze było to, co widział stojąc dokładnie na wprost. Zobaczył tam stworzenie, które wyglądało i poruszało się dokładnie tak jak on sam. Gdy podskoczył, stworzenie podskoczyło również. Gdy zaklaskał, to zaklaskało razem z nim. Można było się przez moment pobawić. Można było też dotknąć, ale stworzenie wydawało się twarde i zimne. Nie miało też twarzy - brak oczu, wyraźnego nosa, usta bez koloru i kształtu. Tam, gdzie normalnie ludzie mieli twarz stworzenie miało gładki kawałek skóry. Nie posiadało włosów, albo miało bujną fryzurę, ciężko było jednoznacznie stwierdzić. Nie było też ani wysokie, ani niskie, grube i chude jednocześnie.... Nie wiadomo czym było, poza tym, że było jakby człowiekiem. Zupełnie jednak nie pasowało do pozostałych ludzi, których spotkał. Tamci mieli twarz, jakiś wyraz na nich, mieli fryzury. Można było ich jednoznacznie zidentyfikować i określić. To co miał przed sobą nie było nikim ani niczym. Nawet nie miało własnego zdania. Nie potrafiło wykonać ruchu, które nie byłoby jego ruchem. Wydawało się mało ciekawe, ale i bardzo interesujące. 
        Wędrówka jednak wzywała dalej. Trzeba było zostawić za sobą to coś. Odwrócił się, stworzenie w środku zrobiło dokładnie to samo. I gdy przeszedł trochę z boku stworzenia tam nie było, było słońce, które mógł też zobaczyć patrząc w drugą stronę. Ruszył dalej... Spotkał innych ludzi, którzy też stali przed takimi nieokreślonymi rzeczami. Gdy odpowiednio się do nich podeszło można było i tam zobaczyć stworzenia. Nie były one jednak tak ciekawe. Wyglądały i zachowywały się dokładnie tak samo jak ludzie, którzy przed nimi stali. 

Popularne posty z tego bloga

Mir 1b 37mm f2,8

Jupiter 37A

Porst Weitwinkel 35mm f2,8