Energylandia

 


           No i wybraliśmy się i tym razem do Energylandii. 2 dni pochłonęło ponad 3000zł, ale było warto. 

           Zakwaterowaliśmy sie z dala od miasta i  wszystkiego w ogóle. Miejsce wyglądało jak zapomniany przez Boga i ludzi kawałek ziemi. W zasadzie składało się z 7 domków i nicości. Wkoło pola, górki i pagórki i nic poza tym. Niesamowicie kameralne ale i bardzo urokliwe miejsce. Przyjemny domek, a i właściciele postarali się o zapewnienie rozrywki dzieciom i dorosłym. Był plac zabaw, miejsce do gry w piłkę, grill i stoliki ogrodowe. Wszystko dla kogoś, ktto chce trochę od miasta uciec. Cisza, spokój, kukurydza... I jedynie to sklep trochę daleko, bo po każde, nawet najmniejsze zakupy, trzeba było jechać kilka kilometrów samochodem. Po przybyciu na miejsce, więc zameldowaliśmy się i pojechaliśmy na zakupy, oraz coś zjeść. A następnego dnia, zaraz po śniadaniu wybraliśmy się do celu, do Energylandii.

         No i tam to dopiero każdy z nas dostał w dupsko. Nachodziliśmy się tak, że nie było sił na nic po powrocie. Ale wybawiliśmy się. I dzieci też. Odwiedziliśmy Enerusia, czyli kolejkę górską. Pojechała Kinga, Karolka i Michał. Ach co to był za ryk. Tak się bardzo przestraszył młody, że aż wył. No i trzeba było lekko stonować. Pojeździliśmy na smokach, strzelaliśmy się z innymi armatkami wodnymi (no Michał to dwa razy tam poszedł a i tak mu było mało), pozderzaliśmy się autkami i pojeździliśmy Jipem po Safari. Nachodziliśmy się, zjedliśmy obiad na miejscu i niedługo potem zawinęliśmy się do domku. Tam już niewiele daliśmy radę zrobić. Dzieciaki jeszcze się pobawiły, a my zalegliśmy niemalże bez sił. 

         Następny dzień był największym zaskoczeniem. Po śniadaniu wymeldowaliśmy się i pojechaliśmy do Energylandii. Zaczęliśmy od Energuasia, gdzie Michał oczywiście musiał pojechać, ale już bez płaczu. Świetnie się bawił i chciał dwa razy. No i po nim nasza córka zaskoczyła wszystkich, bo poszła na Hiperiona. Wszyscy myśleliśmy, że w końcowym momencie po prostu spanikuje, ale nie.... skubana pojechała. Ale była zadowolona. Lol. A my w szoku, że dała radę. Tych wrażeń jej jednak nie wystarczyło. Chciała więcej. No, musiała jednak poczekać na swoją kolej. Michał chciał bardzo na Toffify więc i tam poszliśmy. Przednia zabawa... Szczególnie dla dzieci. Kingę to obeszło smakiem, po Hiperionie. Musieliśmy więc potem się rozdzielić. Kinga zaliczała kolejne ekstremalne kolejki i atrakcje, aż do tej największej i ponoć najgorszej. A ja z Michałem odwiedzaliśmy jego atrakcje. On prowadził i wybierał, a ja po prostu za nim chodziłem. Więc znowu - Jip safari, statki, samoloty, smoki.. cyrkowe autka... Ja się bawiłem fajnie, Michał jeszcze lepiej. Ale przyszedł czas powrotu. 

       Czas spędzony bardzo przyjemnie. Zator jednak na Energylandii się nie kończy i może za rok, lub dwa pojedziemy na dłużej tam, ale raczej za cel obierzemy inne atrakcje. A jest co tam zwiedzać. I w sumie... już z niecierpliwością czekam...













Popularne posty z tego bloga

Mir 1b 37mm f2,8

Jupiter 37A

Porst Weitwinkel 35mm f2,8