Ku sposobności

 


         Moje postanowienia odnośnie pasji ciągle zostają odkładane na później. Tak wychodzi. A to praca, a to dzieci, a to to a to tamto. Nie ma kiedy się za to porządnie zabrać. Przebimbałem rok, a nie zapowiada się nic, aby w tym roku cokolwiek się zmieniło. A szkoda, bo bardzo za tym tęsknię. Szczególnie na ostatniej imprezie moja tęsknota dała o sobie znać. Obserwując fotografów uwieczniających zajście złapałem się na tym, że wolałbym być na ich miejscu niż jako gość. Tak zrobić jedną czy ze dwie imprezy... chrzciny, komunie inne uroczystości. Fajne to było. Można było wyżyć się nieco. głównie na aparacie, ale i swoje umiejętności doszlifować odnośnie podstaw fotografii, ale także szybkości i celności. A byłem w tym całkiem niezły. Pamiętam kilka wydarzeń, które miałem zaszczyt uwieczniać i w zasadzie tylko z jednych nie byłem zadowolony. Całą resztę uważam, za bardzo dobrze spędzony czas w tym co lubię. Oj i to uczucie bycia jak ryba w wodzie. Ach, chciałoby się znowu zrobić jakąś imprezę. Tak po prostu, dla siebie. Bo odnoszę wrażenie, że byłyby to słabe fotografie. W końcu ostatni raz miałem z tym do czynienia ładnych kilka lat temu. 
      Nie minęło jednak dużo czasu, i zanim się otrząsnąłem po jednym dostałem zlecenie na wynalezienie wszystkich zdjęć mojego dziadka. Wiązało się to z przeglądem fotografii 7 lat wstecz. Jezu, jakie ja fajne zdjęcia robiłem. Te wszystkie kombinowania ze światłem, ustawianie wszystkiego tylko po to, aby rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. I to na prawdę nieźle grało. Nie było to zbyt dobre doświadczenie w konfrontacji z obecną sytuacją. Ale pamiętam te wszystkie, niekiedy wielokondygnacyjne budowle... tylko po to, aby doprowadzić całość do ideału. Do tego co siedziało w mojej głowie. A tam nie było nigdy łatwo. A już najlepsze było, jak zbudowało się już cały set, ustawiło aparat, lampy, zrobiło się zdjęcie i... coś gdzieś tam nie zagrało. No i trzeba było rozbierać konstrukcję długo budowaną, bardzo niestabilną i zmiana jednego szczegółu tylko po to, aby odbudować całą resztą tak jak była. Czasem prościej było potem wykonać kilka kliknięć myszką w postprodukcji niż cokolwiek zmieniać, ale niestety nie zawsze się dało. Gimp nie załatwia wszystkiego. Ale finalny otwór robił wrażenie. Oj robił. Dało się ze zwykłej plastikowej putelki typu pet wyciągnąć niezwykłe obrazy. 
          Pamiętam też moje street. Jak chodziło się po mieście i wynajdywało niezliczone kształty i kolory układające się w jedną spójną całość, nierzadko kompletnie odmienną od rzeczywistości. Pamiętam słowa mojego nauczyciela gdy poszliśmy na wycieczkę do starych zakładów Anilany "O Ciebie, Kuba, to ja się nie martwię". Skubany miał więcej racji niż mu się wydaje. Wyciągnąłem ze starych rozwalających się budynków całą esencję tego, co jeszcze potrafią nam pokazać. A było tego sporo, oj było. Wróciłem z zapleczem kilkuset zdjęć, z których finalnie światło dziennie ujrzało około 20 perełek, z których wybrałem te najlepsze, które trafiły również do internetu.
          Tam niestety nigdy nie zdobywałem miliona lajków i tysiąca pochlebnych komentarzy. Ale zdobywałem 20-30 bardziej cennych niż mion klikanych "bo znajomy". Z resztą oglądając zdjęcia zdobywające tysiące lajków ciężko było wśród nich znaleźć coś na prawdę cennego. Robiłem sobie nawet kolekcję takich zdjęć znalezionych w necie. Zapisywałem na dysk i trzymałem jak długo wyczekiwaną zdobycz. Mam gdzieś je jeszcze. Wiele z nich posłużył mi jako inspiracja, wiele z przyjemnością oglądałem i analizowałem. Choć prawdziwa sztuka nie podlega analizie, to lubiłem wgapiać się godzinę w jakieś zdjęcie zastanawiając się jak zostało zrobione i dlaczego akurat tak a nie inaczej. Nierzadko "co autor chciał pokazać". Do tej kolekcji nie zaglądałem już dobre 3-4 lata. W zasadzie od początków pandemii. Nie do końca już pamiętam gdzie te zdjęcia mam, ale na pewno ich nie wyrzuciłem. Muszę je tylko znaleźć. 
          I tak siedzę po dzień dzisiejszy obserwując świat już nie przez obiektyw aparatu, ale tak zwyczajnie, dla siebie zastanawiając się, co dalej. Wrócę, czy znowu wszystko poukłada się tak, że nie dotrę na najbliższe zajęcia. Może znowu lenistwo weźmie górę nad pragnieniami i zamiast ustawiać godzinę sprzęt i set zalegnę w łóżku oglądając jakiś film i wygra moje wewnętrzne "niechcemisie". Może kiedy już jednak ustawię wszystko, zrobię kilka zdjęć i uznam, że są beznadziejne i znowu uznam, że jestem w tym beznadziejny i zanim znowu mi się zachce minie pół roku? Zniechęcę się tak bardzo, że nie będzie mi się nawet chciało sięgać po aparat. 
          A może jednak będzie inaczej? Nic nie przeszkodzi mi w najbliższy poniedziałek udać się na zajęcia? Tam w grupie złapię bakcyla wracając do domu z kolekcją jednego zdjęcia, które będzie miało ten efekt "wow". I z przyjemnością będę praktykować tak, aż dogonię siebie sprzed kilku lat i będę rozwijać się dalej? Tego bym chciał. Ale czy to się uda? Patrząc na ilość zmiennych i ilość kłód na drodze może być ciężko. I tak doskonale pasują do mojego obecnego stanu słowa utworu Junior"
"Rozum mówi "poczekaj", serce krzyczy "nie zwlekaj". 

Popularne posty z tego bloga

Mir 1b 37mm f2,8

Jupiter 37A

Porst Weitwinkel 35mm f2,8